coś dzieje się, o czem ja muszę się dowiedzieć, chociaż... bodajbym pierwej była w grobie...
Płakała cicho, zasłaniając chustką usta. Dyrektor ze czcią posadził ją na fotelu i otarł pot, który mu wystąpił na czoło. Był prawie tak blady, jak staruszka. Zwrócił się na chwilę do pana Furdasińskiego i szepnął:
— Wyjdź pan stąd...
Pan Furdasiński nie ruszył się. Widmo nędzy zrobiło go brutalem.
Staruszka mówiła półgłosem:
— Tamten... awanturnik... twierdzi, żeś wziął od niego jakąś kaucją... Krzyczał, żeś ty... o mój Boże!...
— Kochana mamo — odparł dyrektor — czy mama nie rozumie, że to są figle moich współzawodników?... Podkopują mi kredyt i burzą domowy spokój...
— Pokazywał mi twój kwit — szepnęła matka.
— No, wielka rzecz! Więc oddam mu pieniądze za pół roku, bo taki jest termin na zwrot kaucji. Był to niesumienny oficjalista, którego musiałem oddalić.
— Oddajże mu dziś choć trochę.
Dyrektor zawahał się.
— Zresztą — rzekł niecierpliwie — dam mu jakieś a conto w tych dniach.
— To może i mnie odda pan dwieście rubli? — odezwał się pan Furdasiński.
Staruszka zatrzęsła się i, ze wstrętem odwracając głowę od nieznanego sobie człowieka, zapytała gwałtownie syna:
— Dziecko, co to jest?... Co on mówi?...
Ale cyniczny właściciel kantoru tym razem milczał. Głowa zwisła mu na piersi, i opadły ręce.
Pan Furdasiński pochwycił:
— Ostatnie dwieście rubli wziął ode mnie syn pani i mówi, że ich nie odda, bo... nie mam jego kwitu!...
Staruszce łzy obeschły.
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 01.djvu/172
Ta strona została uwierzytelniona.