O ile jego towarzysz w cylindrze zdawał się być bardzo interesowany tem, ażeby go cały Berlin widział i podziwiał, o tyle wojskowy był zupełnie obojętny. Stąpał ciężko, brzęcząc wielkiemi ostrogami. Nie odpowiadał na ukłony, a nawet nie zwrócił uwagi na maszerujący oddział piechoty, który, mijając go, uderzył w bębny i sprezentował sztandar, co jego towarzysza napełniło taką dumą, że musiał użyć wszystkich sił, ażeby na nim nie pękło bobrowe futro.
Zwykli przechodnie, zajęci świątecznemi sprawunkami, mijali ich obojętnie. Zdarzało się jednak, że któryś uważniejszy spostrzegał olbrzyma w płaszczu i ustępował mu z drogi, zdejmując czapkę. Jeden nawet zdawał się być tak zdziwiony, że zamiast ustąpić, otworzył tylko usta i patrzył na wojskowego, jak na widziadło. Para zaś starych berlińczyków, widocznie mąż i żona, bo mieli jednakowe zajęcze kołnierze i jednakowe bawełniane rękawiczki, zobaczywszy olbrzyma, trącili się jednocześnie w ręce:
— Patrz, to On!... — szepnął mąż.
— Patrz Fryc, to On!... — rzekła żona.
Na ten widok cywilny w bobrach począł jeszcze piękniej uśmiechać się, kiwać głową i strzyc uszami, jakby cieszył się z ich domyślności i chciał powiedzieć:
— Tak to on... a to — ja!...
Ale staruszkowie w zajęczych kołnierzach nie spostrzegli tych przyjacielskich sygnałów. Ich oczy były przykute do wspaniałej figury wojskowego. Gdy zaś znikł na rogu ulicy, przypatrywali się ze czcią kamieniom, których dotknęły jego olbrzymie stopy.
Na zakręcie chodnika człowiek w bobrach jeszcze raz odwrócił się do staruszków i z wielką życzliwością kiwnął im głową, niby potwierdzając:
— Tak — to ja!...
Wojskowy wlókł się ciężko, jak człowiek, który na swoich niezmiernie szerokich barkach dźwiga losy czterdziestu pięciu
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/014
Ta strona została uwierzytelniona.