W restauracji znaleźli osobny gabinet. Niedojdziewicz pisał kartkę, a Drzymalski zamawiał obiad.
— Daj nam pan... — mówił do subjekta, bębniąc palcami w stół — daj nam pan... barszczu... polędwicę... A rybę macie jaką? Jestem dziś tak wzruszony, że muszę jeść rybę.
— Jest sandacz z jajami.
— Bardzo dobrze; daj pan sandacza. A ze zwierzyny?...
— Może być pieczeń sarnia.
— Wybornie, więc i pieczeń sarnią, byle nam ze stołu nie uciekła.
— Wódeczkę podać przed obiadem?
— Owszem, daj nam pan starki i ćwierć funta kawioru. Obiad bez wódki jest jak dorożka bez stopnia.
— Wino będzie jakie?
— Może być sotern, a później zobaczymy.
— Po obiedzie czarna kawa i likier?
— Obiad bez kawy jest jak krzesło bez poręczy. Zapisuj pan sobie moje dowcipy, będziesz miał reputacją.
Początek obiadu upłynął w milczeniu. Ale przy drugiej butelce soternu dwaj przyjaciele wrócili do przerwanej rozmowy.
— Powiedzże mi krótko — spytał Niedojdziewicz — boć znamy się od dzieci, a kochamy jak bracia... Chcesz się żenić, czy nie?... Ale krótko.
— Djabli wiedzą — odparł Drzymalski. — Znasz moje najgłębsze uczucia, więc sam osądź...
— Zatem chcesz się żenić, Józefie!... Ty chcesz!... — zawołał Niedojdziewicz i złożył pocałunek na spoconej twarzy przyjaciela.
— Nie wiem. Serce mówi: tak! — a rozum przypomina, że w małżeństwie są duże obowiązki. Trzeba być nietylko punktualnym, ale i entuzjastą.
— Józiu!... Drzymalski... — prawił zarumieniony szlachcic. — Znamy się od pierwszej klasy... Ty byłeś naprzód moim
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/026
Ta strona została uwierzytelniona.