Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/029

Ta strona została uwierzytelniona.

— Miłość jej zatruła mi piętnaście najpiękniejszych lat życia...
— A więc basta!... Piję zdrowie twojej narzeczonej, a siostry mojej żony...
— Gubisz mnie!... — reflektował go Drzymalski i zakrztusił się winem ze wzruszenia.
— Teraz idźmy!... — rzekł Niedojdziewicz.
Drzymalski chwycił się za poręcz kanapy.
— Trupa mojego weźmiesz stąd...
Niedojdziewicz trochę wytrzeźwiał.
— Słuchaj — mówił spokojniejszym głosem. — Jutro wyjeżdżam z Warszawy, ale dziś chcę cię uratować. Widzę, że marnujesz się w starokawalerstwie i zmarniejesz, więc decyduj... Albo oświadczymy się o Annę zaraz, albo...
— Pozwólże mi zebrać myśli... — szepnął Drzymalski. — Nie jestem berejterem, ażebym z miejsca brał taką barjerę, jak oświadczyny.
— Dobrze. Wyjdę na pięć minut z tego pokoju, przyszlę ci syfon wody selcerskiej, a ty — napij się jej i pomyśl. Albo... albo...
Niedojdziewicz wyszedł, a po chwili ukazał się subjekt i, milcząc, postawił syfon na stole.
— Boże mój, co robić? — szepnął Drzymalski. — Anioł czy szatan sprowadził mi na kark Niedojdziewicza?... Ten szlachcic rozmarzył mnie, czuję, że odmłodniałem na samą myśl o Annie. Ile wspomnień... Widzę całą moją ubogą młodość, klasy pełne dziecinnych głów, uniwersytet, izbę na poddaszu, gdzie we trzech mieliśmy dwa łóżka i na cały dzień jedną bułkę chleba...
A potem — Anna... Spotkałem ją na wieczorku. Miała tarlatanową suknią i niebieską szarfę. Jak to dawno!... Z początku nie zauważyłem jej, ale wypadkiem dotknęła mnie sukienką i spojrzała tak, żem wybiegł do przedpokoju i pocałowałem jakąś pokojówkę. A może ja jej wtedy podobałem