— Ejże?... Więc on wyprowadza się od Frajtaga?... Brawo!... — krzyknął staruszek, klaszcząc w ręce.
Drzymalski siedział blady i wyginał sobie palce. Niedojdziewicz pocałował staruszka w ramię i mówił:
— Kochany ojcze, powiem ci bez wstępu: Drzymalski prosi cię o rękę Anny...
Mimo panowania nad sobą, Drzymalski tak nagle rzucił się na kanapie, że dotknął głową ściany. Staruszek otworzył usta ze zdziwienia, podniósł ręce do góry i rzekł:
— Czy to być może?...
— Wiedziałem — odezwał się Drzymalski — że mnie pan dobrodziej odrzucisz... Przynosi to zaszczyt pańskiemu doświadczeniu i dbałości o szczęście córki.
— Ależ nie!... — odparł staruszek, dziwiąc się coraz bardziej.
Drzymalski oniemiał.
— Józef od piętnastu lat kocha Annę — rzekł Niedojdziewicz — a jeżeli oświadcza się tak późno, to tylko przez nieśmiałość.
— Bagatela! — zawołał staruszek — zalegał w oświadczynach sześćdziesiąt kwartałów!... Jednak lepiej późno, aniżeli nigdy, bo dobry i ten lokator, który, długo nie płacąc, chociaż wkońcu oddaje. Ale ja mam, panie, takich, co mi nigdy nie zapłacą... Wymknęli się, graty z domu wynieśli, i — szukaj nieboszczyka w biurze adresowem!
— Więc, ojcze, przyjmujesz Drzymalskiego?... — spytał Niedojdziewicz.
— Całe piętro mu oddam... To jest... — poprawił się staruszek — widzicie tak. Ja zajmuję się tylko kamienicą i zapraszam do niej pana Drzymalskiego, owszem, nawet zniżę mu komorne. Ale czy Anusia przyjmie go za męża, to już jej rzecz.
— A jest w domu?
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/032
Ta strona została uwierzytelniona.