— Spodziewam się — rzekła, powstając z fotelu — że dzisiaj straci pan raz na zawsze ochotę do oświadczyn.
— Przeciwnie, pani. Gdybym przy pierwszej mojej katastrofie spotkał tak dowcipną kobietę jak pani, oświadczałbym się co tydzień. A tak, zmarnowałem życie, utraciłem bardzo przyjemną rozrywkę.
— A teraz który człowiek przemawia przez pańskie usta?
— Niestety! obaj... Jeden czuje, że jest nieszczęśliwy, a drugi pociesza się w nieszczęściu, jak umie.
Drzwi od gabinetu otworzyły się, i wbiegł do salonu Niedojdziewicz, a za nim teść.
— No, i cóż?... porozumieliście się! — zawołał szlachcic. — Wiedziałem o tem.
— Tak jest — odparł Drzymalski. — Porozumieliśmy się o tyle, że panna Anna nie chce nawet słyszeć o mnie.
— Co? — krzyknął Niedojdziewicz, patrząc na Annę.
— Przeciwnie, to pan Drzymalski zrobił lepiej niż ja, bo wcale się nie oświadczał.
— Ale w kwestji mieszkania trzymam pana za słowo — wtrącił staruszek, ściskając Drzymalskiego za rękę. — Żeń się, nie żeń się, to twoja rzecz; ale sprowadź się do mego domu, boś porządny lokator.
— Co pani sądzi o tym projekcie ojca? — spytał Drzymalski, spoglądając na Annę.
— Jak pan chce — odparła ze śmiechem. — Jesteśmy chyba bezpieczni zarówno od siebie, jak i od ludzkich podejrzeń.
„Zabiła mnie! — pomyślał Drzymalski. — Widzę, że odtąd nie wypada mi oświadczać się nawet z niepowodzeniem.“
— Warjaty! — ofuknął Niedojdziewicz. — A przysiągłbym, że pasujecie do siebie, jak moje dwie dłonie.
Drzymalski pożegnał się i wyszedł. Był rozdraźniony i skierował się ku Saskiemu Ogrodowi.
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/037
Ta strona została uwierzytelniona.