wszystkich Żydków, trafiła wkońcu do kancelarji gminnej. Ktoś, przechodzący tamtędy, wsadził głowę w okno i wrzasnął:
— Kontrabandy szukają!
W kancelarji siedział pisarz i wójt. Pisarz, figurka mała i ruchliwa, przeglądał papiery, a wójt, chłop siwy i krępy, opowiadał wesołą historję o tem, jak go niegdyś naczelnik przez omyłkę kijem obił.
Ale okrzyk: „Kontrabandy szukają!“ — padł między nich, jak bomba. Wójt zbladł, nie rozumiejąc, o co chodzi, ale w każdym razie domyślając się czegoś niezwykłego, a więc strasznego. Pisarz zaś zerwał się od stolika i wbiegł do pokoju żony, wołając:
— Ot, masz!... Szukają w mieście kontrabandy!... Chowajże teraz te sztuki jedwabiu w piec, albo do studni!... Narobiłaś mi kwasu twojemi znajomościami!...
Pani pisarzowa, ubrana w aksamitny kaftan i czarną rypsową suknią z długi ogonem, na razie oniemiała.
— Com ja ci narobiła?...
— Ano to, że przyjmujesz od szwarcowników kontrabandę do przechowania, a ja głową nałożę. Nie bój się, wiem ja o wszystkiem! — mówił mąż.
Pani odzyskała energję.
— A któż to pierwszy wziął na przechowanie towary: ja czy ty? — zapytała gniewnie, ujmując się pod boki.
— Ja wziąłem raz i tylko dlatego, ażeby tobie sprawić jedwabną suknią, której ci się zachciało — odparł mąż. — Przez twoją głupią ambicją mogę miejsce stracić... marnie zginąć...
Pyzata twarz pani oblała się ciemno-burakowym rumieńcem.
— Ty chamie jakiś!... ekonomski synu!... To ja mam głupie ambicje? — zawołała. — A czy już zapomniałeś, z jakiego ja domu pochodzę?... Tyś mnie, chamie, w złotogłów powi-
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/044
Ta strona została uwierzytelniona.