Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/054

Ta strona została uwierzytelniona.

Rozmowa na chwilę ucichła.
— Patrz! tu płynie rzeka — odezwał się pierwszy głos.
— W rzekę można rzucić... — odpowiedział drugi. — Tu nawet jest wir.
Uciekający stanęli po drugiej stronie rzeczki o kilkadziesiąt kroków od Wicka. Kontrabandzista widział ich ciemne sylwetki, widział, jak obaj pochylili się nad stromym brzegiem i ostrożnie spuścili do wody drewniane pudełko, średniej wielkości.
Za chwilę znikli w pomroce. Wickowi serce biło jak młot.
„Oni chyba klejnoty szwarcowali, może nawet zegarki? — myślał. — Za parę dni przyjdą tu i wydobędą z wody pakę, za którą... ubogi człowiek... mógłby kupić wieś... Co ja gadam?... Trzy wsie!...“
Dla kontrabandzisty, który po kilka razy tygodniowo narażał się na śmierć, kalectwo, w najlepszym razie na kryminał, a pomimo to był zawsze biedny i siedział w kieszeni u Żydów, wypadek podobny wydał się łaską Opatrzności. Odtąd już Wicek będzie panem całą gębą, jedynie dzięki temu, że skąpy Moszek nie chciał mu dwu rubli pożyczyć!...
Wicek drżał jak w febrze. W głowie mu się paliło, piersi coś rozpierało. Gdyby mu kto w tej chwili zastąpił drogę, kontrabandzista nie cofnąłby się przed morderstwem, zabiłby człowieka jak zająca...
Pomimo najrozmaitszych uczuć, jakie nim miotały, Wicek czasu nie tracił. Szybko rozebrał się, ułożył rzeczy pod krzakiem i cicho, jak widmo, zsunął się do rzeczki.
Pluśnięcia wody prawie że nie było słychać, tylko na jej powierzchni utworzyło się mnóstwo kół, posuwających się ku drugiemu brzegowi.
Tam, gdzie uciekający rzucili skrzynkę z klejnotami, był dół głęboki, a nad nim wir. Ale Wicek ani myślał o podobnym drobiazgu. Płynął prosto przed siebie i nagle, pochwycony przez lej wodny, w którym aż gotowało się, dał nurka.