Jeżeli tak, więc zginie, utopi się, ale skarbu nie odda!...
Nastała długa i straszna pauza. Kontrabandziście zdawało się, że upływają całe godziny. Drżał i ledwie mógł powstrzymać się od szczękania zębami.
Objeżczyk tymczasem chodził naprzód i wtył po niewielkiej przestrzeni. Ale, że nudziła go noc i samotność, więc nałożył sobie fajkę, zapalił ją i znowu począł chodzić jak szyldwach, tuż obok krzaku, pod którym leżało ubranie Wicka.
W kontrabandzistę duch wstąpił. Wprawdzie o zabraniu swoich rzeczy nie mógł myśleć, nie mógł też wisieć, jak obecnie, pod brzegiem do białego dnia. Ale był pewny, że objeżczyk nie spostrzegł go.
Wicek szybko obmyślił plan działania i natychmiast wykonał go. W chwili, gdy strażnik pomaszerował wgórę rzeki, Wicek puścił się brzegu i, mocno trzymając skrzynkę, odpłynął z biegiem wody bez szelestu.
Po kilku minutach był już daleko od strażnika i wyszedł na brzeg.
Miasteczko leżało o wiorstę drogi od tego miejsca, a dom Wicka na przeciwnym krańcu mieściny. Kontrabandzista musiał więc iść przez łąki nago, jak go Bóg stworzył, i ostrożnie, aby go kto nie spostrzegł.
Noc była wprawdzie dosyć ciemna, ale patrole krążyły.
Wicek, wiedząc o tem, że go zobaczyć łatwo, usłyszawszy najmniejszy szmer, padał na ziemię i pełzał po trawie.
Była to prawdziwie ciernista droga. Kilka razy o mało nie spostrzeżono kontrabandzisty, który wleciał w rów, pokaleczył się, musiał uciekać przed psami...
W taki sposób doszedł do miasteczka, które należało okrążyć. Z brzegu stała kolonja wójta, otoczona płotem chróścianym. Nagi Wicek z trudnością przelazł go i wpadł między pokrzywy, a co gorsze, musiał w nich dłuższy czas pozostać, usłyszał bowiem jakiś szmer.
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/056
Ta strona została uwierzytelniona.