— On znalazł coś wielkiego! — rzekł do Abramka. — Jego trzeba zaraz zrewidować... Idźmy do wójta.
Abraham chciał go zreflektować.
— Jakże my teraz pójdziemy do wójta — odparł — kiedyśmy byli u niego dziś w nocy.
— Co to szkodzi! — przerwał Moszek.
Pobiegli do kancelarji gminnej, a gdy pisarz wyprowadził ich do osobnego pokoju, Moszek odezwał się:
— Czy pan pisarz wie, dla kogo była ta materja, cośmy ją dali tu do schowania?... Ale niech pan pisarz nikomu nie mówi!...
— Dla kogo?... Nic nie powiem! — upewnił ich pisarz.
— Oto, widzi pan pisarz, ona była dla... naczelnika! A naczelnik przysłał teraz jednego Żydka, coby on tę materję odwiózł mu w try miga, więc — my przyszli, żeby ją pan pisarz oddał.
— Mówiłem wam przecie, żem ją oddał do schowania wójtowi.
— To jest prawda, ale nam wójt bez pana nie da jej powąchać — odparł Moszek.
— Więc idźmy do niego! — rzekł drobny pisarz, biorąc olbrzymi kij do ręki i majestatyczną czapkę na głowę.
Gdy weszli na dziedziniec kolonji wójtowskiej, znaleźli wójta i wójtowę przed stodółką, oboje bardzo zafrasowanych. Ona nawet płakała.
Widząc to, Abramek trącił Moszka i uśmiechnął się. Bracia już wiedzieli o przyczynie frasunku.
Zobaczywszy przybyłych, wójt zawołał:
— A toś mi pan, panie pisarzu, dogodził z tą paką!... A dyć mi ją dziś w nocy ukradli...
— Nie może być! — krzyknął pisarz.
Bracia, Moszek i Abraham, zaczęli rozpaczać:
— Co to będzie? — jęczał Moszek. — Akurat w tej chwili naczelnik przysłał po materją...
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/062
Ta strona została uwierzytelniona.