Już mieli się wszyscy rozejść, gdy wtem na dziedzińcu ukazało się dwu objeżczyków.
— Hej! Wicek! — zawołał jeden z nich.
Kontrabandzista wyszedł blady jak ściana.
— Ty dziś w nocy byłeś nad granicą, byłeś nawet w rzece... Nie zapieraj się, bo mamy twoje odzienie...
— A byłem w rzece! — odparł Wicek zuchwale.
— Cóżeś ty tam robił?...
— A raki łapałem.
— Raki! — rzekł ze śmiechem objeżczyk. — No, chodź z nami na komorę, to tam o tych rakach powiesz więcej.
— Co nie mam pójść?... Pójdę! — rzekł kontrabandzista.
Wójt, pisarz i obaj Żydki patrzyli na scenę tę ze strachem, bo każdy z nich wobec strażników miał nieczyste sumienie.
Kontrabandzista wbiegł do izby po kapelusz. W przelocie schwycił matkę za rękę i szepnął:
— Mamo!... niech mama przysięgnie, że nikomu nie powie i sama mojej skrzynki nie ruszy...
— Biorę Boga na świadka!... Przysięgam! — odpowiedziała kobieta, szlochając.
— Skrzynka leży w gnojówce, koło obory... Ale nikomu matko... nikomu!... Ani ojcu... ani samej nie ruszać...
— Przysięgam ci na rany boskie!...
Rozmowa trwała bardzo krótko, ale bracia Cymesowie zauważyli ją i zaraz odgadli, że baba wie o miejscu, gdzie ukryta jest skrzynka.
W tej samej chwili ukazał się Wicek z miną zuchowatą i poszedł z objeżczykami. Za nimi zdaleka pociągnęli Moszek i Abraham, a wójt z pisarzem zawrócili do kancelarji, smutnie kiwając głowami.
— Co to będzie?... co to będzie? — szeptał wójt.
— Bekniemy! — mruknął pisarz.
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/065
Ta strona została uwierzytelniona.