Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/071

Ta strona została uwierzytelniona.

Syn jednak prędko go otrzeźwił. Potem zdjął mu resztę powroza z szyi i zaniósł chorego na tapczan.
Ojciec stękał, próbował nogi, czy dobrze się chodzi, poprawił się...
— Wicku! — rzekł — a spojrzyj-no pod tapczan, czy tam niema pakuł.
Wicek pochylił się, chcąc zajrzeć pod tapczan, ale w tej chwili starzec huknął go pięścią koło ucha, raz i drugi. Kontrabandzistę aż zamroczyło.
— Za co mnie tatko bije? — spytał oburzony.
— Proch czy nie proch, a trzeba go było ojcu oddać! Chciałeś zostać wielkim panem, sam, beze mnie, to teraz won z chałupy!... Na oczy mi się nigdy nie pokazuj... pod płotem zgnij, byleś tu nie wracał, bo cię zabiję!
I schwyciwszy kawał drewna, chciał nim uderzyć syna. Ale Wicek już uciekł.
Matka kontrabandzisty, szczęśliwie uniknąwszy ciosu siekiery, którą za nią mąż rzucił, biegła bez pamięci przed siebie. Nie dziwił jej ani szalony gniew, ani okrucieństwo starego skąpca.
— Miał recht! — myślała. — Nie trzeba było skrywać przed nim skrzyni. Coprawda, byłby ją wziął i schował w swoje kąty, ale przecie on nie wieczny, więc i skrzynka wróciłaby do nas. A tak ani on, ani my!...
Czuła, że jest zgubioną, bo odtąd i syn pocznie ją nienawidzieć tak, jak mąż. Ale słusznie, bo dlaczego nie pilnowała skarbu, któryby ich wszystkich uszczęśliwił do końca życia!...
Pomimo jednak wielkiej rozpaczy i resztek pijackiego odurzenia, baba usiłowała odgadnąć: kto skrzynią ukradł?
Byli dziś w ich domu objeżczyki, wójt, pisarz, tudzież bracia Abraham i Moszek. Już samo wyliczenie osób rzuciło na sprawę trochę światła: z nich wszystkich Abraham i Moszek jakoś najwięcej patrzyli na śmiałych i szczęśliwych złodziei...