Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/075

Ta strona została uwierzytelniona.

Paralityk, znudzony oporem blachy i komendą syna, rozzłościł się:
— Żeby was Bóg skarał, gałgany, za wszystkie kłopoty, jakie mi robicie!... Ja tej puszce nie dam rady!...
I już z gniewem począł ją kuć, aż się rozlegało, a Abramek w śmiertelnej koszuli kiwał się wciąż pod oknem, mruczał pacierze i od czasu do czasu wołał:
— Tatełe, szlug!...
Na rynku baba, potykając się ze zmęczenia, nie przestawała gonić Moszka, który nareszcie rzucił pudło i poszedł do swego sklepiku.
Wtedy zdarzył się wypadek, niesłychany w dziejach tego miasteczka, tej gminy, a nawet powiatu.
W chwili, gdy Abraham zawołał głośniej: Tatełe, szlug!... — a sparaliżowany Josek silniej uderzył młotem w żelazną puszkę, ta... wybuchła!...
Rozległ się stłumiony huk, jakby strzał armatni. Sparaliżowany Josek z pierzyną uderzył o sufit i wnet runął na szczątki połamanego łóżka. Jego żona i syn Abraham wylecieli na ulicę przez okno, dom zatrząsł się, przepierzenie upadło, a ze wszystkich otworów począł wydobywać się dym, silnie pachnący siarką.
— Gewałt!... fajer!... — wrzeszczał Abraham.
— Josek zabity! — krzyknęła stara Żydówka.
— To proch wystrzelił!... proch!... — wołali mieszczanie.
W tej chwili przybiegł Moszek, siny.
— Co się to stało? — pytał.
Obecni poczęli mu opowiadać na wyścigi.
— Proch u was wystrzelił!... ojca wam zabiło!...
— Tam, w puszce nie było klejnotów, tylko proch — jęczał Abraham.
Moszkowi w tej chwili błysnęła myśl:
„Jakie to szczęście, że nie ja otwierałem puszkę!... Bie-