Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/078

Ta strona została uwierzytelniona.

— Znalazłoby się u pana wójta i tysiąc rubli — wtrącił Moszek. — Ale ja jestem dobry człowiek. Ja panu wójtowi kłopotu robić nie chcę i wezmę kwit...
Nie było rady. Pisarz przygotował kwit na sto rubli, a wójt, po wielu wahaniach się, ze łzami w oczach, podpisał go.
Jeszcze Moszek nie zdążył schować kwitu, aliści wpadł do kancelarji Wicek, rozgniewany jak piekło.
— Jesteście tu, złodzieje? — krzyknął. — Powiemże ja teraz wszystko.
I odwróciwszy się do wójta i pisarza, mówił:
— Patrzcie państwo! Oni mi ukradli tę skrzynkę z prochem, bo myśleli, że w niej są klejnoty. Przez tych hyclów ojciec mnie i matkę wygnał z domu, a sam chciał się powiesić...
— Szkoda, że się nie powiesił, bo ty, Wicku, miałbyś pieniądze — wtrącił Moszek, śmiejąc się ironicznie.
— Poczekaj, to jeszcze nie wszystko! — ciągnął Wicek. — Panie wójcie, ja widziałem dziś w nocy tych obu, jak wam coś ze stodoły kradli, a później chcieli złożyć na mnie...
Wójt i pisarz zerwali się z krzeseł.
— Oddaj, Żydu, mój kwit na sto rubli, kiedyś sam ukradł materją! — zawołał wójt.
— Ja nie ukradłem, on łże, ten Wicek, bo on mi jest winien kupę pieniędzy — odparł Moszek.
— Pójdziemy do sądu, kiej tak! — krzyknął wójt.
Moszek oparł ręce na stole i patrząc wójtowi w oczy, rzekł spokojnie:
— O co mnie pan wójt oskarży?... Pan mi nie dowiedzie, żem ja ukradł, ale sąd dowie się, że pan wójt przechowuje szwarcowane towary.
A gdy stary chłop, czując swoją bezsilność, upadł na krzesło, Moszek zapytał go ze śmiechem:
— No, będziemy się prawowali?...