wiło w środku, że pierwszy raz od tygodnia będę jadł obiad z apetytem...
— No, tak, ale co po nim zostanie? Z pewnością ani ta suita, ani nokturn, któreśmy słyszeli.
— Jakto, co zostanie? — oburzył się kandydat na znawcę. — Pan wiesz, że on już dzisiaj ma ze trzysta tysięcy franków... Taki młody człowiek!
Na drugi dzień maestro odebrał kilka miłosnych listów od dojrzałych entuzjastek i raczył przyjąć obiad honorowy, na którym jeden z przyjaciół i kolegów nazwał go chlubą narodu. Krytyka, wedle zasady: „Sława obowiązuje,“ upadła przed nim na twarz, podziwiając szczególniej czarodziejską biegłość gry i nadmieniając dyskretnie, że król fortepianu potrafi ze swego narzędzia wydobywać harmonijne kombinacje nietylko palcami, lecz łokciami, nogami etc. Te jednak pochwały nie weszły już do aksamitnego albumu.
Wreszcie — odjechał, obiecując, że może jeszcze kiedy powróci do miasta, które posiada tylu prawdziwych znawców sztuki.
I tak podróżuje wciąż. Nie roztkliwia skał, nie porusza dębów, nie uspakaja burz morskich, niemniej jednak, wierny legendowej roli, ściąga chmury słuchaczy i grad — bankocetli.
Więc nie umarłeś, Orfeuszu... Ze wszystkich swoich dzieci, ciebie jednego uratowali od zgonu wielcy bogowie, przynajmniej dopóty, dopóki będą istnieć na ziemi trzy gracje: muzyka, spryt i pieniądze.
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/086
Ta strona została uwierzytelniona.