niec do pokoiku, leżącego obok kuchni. Tam, wśród tumanów pary i swędu, oparta łokciem na brudnym stole, stała mizerna dziewczynka i uczyła się głośno z jakiejś książki. Im w kuchni był większy hałas, tem dziewczyna mocniej zatykała uszy i głośniej powtarzała swoją lekcją.
Tu wszedł muzyk, pociągnął łyk wódki z flaszy, która stała na stole, i trącił zaczytaną dziewczynkę.
— Wanda — rzekł — rozetrzyj-no mi ręce.
Dziewczynka ujęła chudemi rączynami jego sztywne i opuchłe palce i tarła, dopóki jej sił nie zabrakło.
— Ach! — mruczał muzyk — codzień mnie gorzej bolą... Już nie możesz trzeć?...
— Nie mogę, tatku — odparła zadyszana dziewczyna.
Muzyk sam zaczął rozcierać zbolałe ręce, wznosił je dogóry, zapewne dla odprowadzenia nadmiaru krwi, a nawet obmywał wodą. Ale gdy i to nie pomogło, pociągał z flaszy drugi łyk wódki i podniecony nią, wracał do fortepianu.
Znowu zaczął grać hucznie, aż uśmiechnął się gospodarz a goście zawtórowali brzękiem kufli. Ale po kilku minutach nabrzmiałe palce znowu mu zesztywniały i uczuł straszny ból. Twarz muzyka zmieniła się, klawisze przestały mu odpowiadać, melodja rwała się. Więc jej nie dokończył i całkiem wyczerpany, oparł na kolanach bezwładne ręce.
Do sali wbiegł gospodarz.
— Co pan robisz, panie Adamie! — krzyknął rozgniewany. — Ludzie śmieją się z pana i mówią, żebyś szedł na koncert do resursy, a nie tu fuszerował!... Tu trzeba grać, panie!...
— Już nie mogę — szepnął muzyk.
— To się pan wynoś!... — wrzasnął gospodarz. — Jazda!... Jest tu lepszy na pańskie miejsce... Proszę pana, panie Fitulski, do fortepianu...
Chory muzyk machinalnie podniósł się z krzesła, a w tej
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/097
Ta strona została uwierzytelniona.