chwili miejsce jego zajął jakiś olbrzym, pod którego palcami począł skakać cały fortepian.
— Ten gra, jak orkiestra — odezwał się jeden z gości.
— Chwat gospodarz, prędko się uwinął z tamtym — dodał drugi.
— Jemu do szpitala, nie do muzyki...
W taki sposób publiczność pożegnała muzyka, który zwolna powlókł się do izby, gdzie uczyła się jego córka.
— Chodź, Wanda — rzekł do dziewczynki.
Zdjął ze stołu niedopitą flaszkę wódki i schował do kieszeni.
Dziewczynka podniosła zdziwione oczy.
— Tatko już nie gra?
— Nie.
— A kto tam gra, jeżeli tatko nie gra?
— Inny — szepnął.
— A... — chciała dalej pytać, ale wstrzymała się.
Milcząc, zebrała swoje kajety i książki i wyszła z ojcem na ulicę.
Do kuchni wbiegła kelnerka.
— Wiecie — mówiła do kucharzy — stary wypędził tamtego kapelmajstra, a przyjął nowego.
— Za co go wypędził? — spytał młodszy kucharz.
— Bo grał tak źle, że goście coraz mniej pili piwa.
— Głupi on! — mruknął starszy kucharz do pomocnika. — Ma dwadzieścia lat restaurację, a jeszcze nie wie, że picie nie pochodzi z muzyki, tylko naprzód — od dobrego piwa, a po drugie — od mądrego kucharza. Jak ja do każdej porcji wsypię szczyptę papryki, to żeby sam święty — musi ciągnąć bawara, byle mu dali dobrego, nie lurę jak u nas. Muzyka przy piwie, to — tfu!... plunąć niewarto. Papryka to grunt...
Tak doświadczony kucharz oceniał wpływ muzyki.
Tymczasem pan Adam (on to był) wrócił z córką do
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/098
Ta strona została uwierzytelniona.