izdebki na Powiśle. Dziś stracił ostatnie miejsce, ale był tak zmęczony, chory i rozmarzony wódką, że, nie rozmyślając nad swoją dolą, rzucił się na twarde łóżko i spał do południa na drugi dzień.
Ku wieczorowi wyszedł do miasta starać się o zajęcie, choćby w najpodrzędniejszej bawaryjce, lecz nie znalazł nic. Tak upływał mu dzień za dniem: spał do południa, a wieczorem szukał roboty. Żyli przez ten czas z dziesięciu rubli, jakie odłożył na opłacenie pensji za córkę. Ponieważ jednak przełożona zniecierpliwiła się długiem czekaniem na opłatę, więc, pewnego dnia, kazała dziewczynie wyjść z klasy. „Zrobiła jej wakacje“ — jak mówił, gorzko śmiejąc się, pan Adam.
Nareszcie, po parutygodniowym wypoczynku, znajomy faktor doniósł muzykowi, że ma dla niego miejsce, ale takie, gdzie grać potrzeba dopiero od jedynastej w nocy.
— Tam pan może mieć piękne zarobki — mówił faktor — tam nawet czasem i szampana postawią...
Muzyk smutnie pokiwał głową, ale — zgodził się.
Przymusowe bezrobocie wyszło mu na dobre; odpoczęły zbolałe ręce. Więc, aby odzyskać wprawę, usiadł pan Adam do żółtego, zdezelowanego klawikordu, gdyż fortepian z lepszych czasów dawno był sprzedany.
Zagrał mazura, polkę, kontredansa, ale znowu rozkołysała go muzyka, choć klawikord brzęczał jak zepsuta arfa. Nieznacznie od skocznych melodyj przeszedł do innych tematów. Oto koncert Szopena, niegdyś pole jego popisu... Oto pieśń, którą grał na cel dobroczynny... Nokturn z tych czasów, kiedy jeszcze uczył się w konserwatorjum... Pieśń Schumanna, którą tak lubiła jego żona...
Jeszcze jeden akord... „Co to jest?“ — pomyślał. Narazie nie mógł sobie przypomnieć, ale palce same przebiegły po klawiszach i usłyszał... ową melodją, którą grał jeszcze będąc dzieckiem, która zdecydowała o całej jego przyszłości,
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/099
Ta strona została uwierzytelniona.