Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/107

Ta strona została uwierzytelniona.

wszystkimi musiał się kłócić; lecz mimo to, wszystkich teraz żałował. Zdawało mu się, że gdyby zobaczył najzuchwalszego parobka, rzuciłby mu się na szyję, tak czuł potrzebę przytulić się do kogoś znajomego i powiedzieć: „Patrz! co się ze mną stało!...“ Nie bał się wojny, ani śmierci, ale tej nowej przyszłości, o której nie miał pojęcia. Czuł tylko, że jest jak wyrwane drzewo, że mu zabrakło ziemi pod nogami, że stracił wszystko, do czego się przywiązał.
Spojrzał na swoich towarzyszy. Gdzież ich butna wesołość, którą tak chełpili się, przechodząc rynek?...
Oto siedzą posępni, zniechęceni, z wyrazem żalu na twarzach. Jeden bezmyślnie miętosi w rękach sukmanę, drugi co chwilę targa włosy, jakby chcąc się obudzić, inny zerwie się z ławy, przejdzie po izbie i znowu siada, nie mogąc znaleźć miejsca, a najweselsi pokładli się na słomie, chcąc zaspać czas.
— Gdyby tak można zasnąć na kilka lat? — szepnął i znowu przymknął oczy.
Feldfebel w obocznej izdebce przeglądał papiery i rozmyślał.
„O szóstej przyjadą podwody, o siódmej ruszymy w drogę, po południu będziemy w gubernji, tam Moszek Bizmut pójdzie do szpitala na zbadanie stanu zdrowia, a reszta do koszar.“
— Który to Moszek Bizmut? — mruknął feldfebel, a ponieważ miał bardzo słabą wyobraźnią, więc, aby uprzytomnić sobie rysy chorego Żydka, musiał wejść do izby ogólnej.
Tam, przypatrzywszy się żółtej cerze i wąskim piersiom rekruta, splunął z gniewu na ziemię.
— Podlec!... — szepnął. Zdawało mu się bowiem, że widzi Moszka Bizmuta, w atłasowym żupanie, stojącego na zgiętych nogach w czasie rewji przed frontem...
— Panie starszy! — odezwał się do niego mieszczanin —