Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

— Naco się to wszystko zdało? — odparła pani z odcieniem niewiary.
— Jakto naco? — oburzył się pan Dudkowski. — Poto przecie kupiłem folwark, ażeby mieć pożytek.
— Kwaśne mleko i świeże powietrze — dodała pani.
— Kwaśne mleko, świeże powietrze i owoce dla siebie, a jarzyny, masło i kurczęta dla was.
Rozległ się ostatni dzwonek. W wagonach trzeciej klasy zaszumiało jak w ulu, pociąg ruszył, a za nim przez kilkanaście kroków biegła gromada Żydków, którym widać zabrakło czasu do ukończenia interesów z odjeżdżającymi współwyznawcami.
Pan Dudkowski wychylił się jeszcze mocniej z okna.
— A nie tęsknijcie za mną!... — wołał, machając jedwabną czapeczką.
Blady młodzieniec zdjął kapelusz, córka przesłała mu kilka pocałunków, guwernantka zawołała: atie!... atie!... — i tylko pani Hermancja skinęła niedbale głową i ręką, zabierając się do powrotu z bladym towarzyszem.
Do przedziału wszedł konduktor i zażądał biletów.
— Pan dobrodziej na wieś, na letnie mieszkanko? — rzekł do Dudkowskiego.
— A tak, do mego folwarku — odparł pan Dudkowski, nieco ociągając się ze znalezieniem biletu. — Gdzie ja go podziałem?... — pytał i szukał po kieszeniach. — Człowiek aż się zapomina, tyle ma kłopotów... W Warszawie kamienica, a jeszcze do tego kupiłem folwark z pysznym ogrodem... Oto bilet — ciągnął, wydobywając kartę z kieszeni od kamizelki. — Ciekawym, jak mi się też powiedzie gospodarka na wsi...
Konduktor zwrócił się do drugiego podróżnego, a ostemplowawszy bilety, dotknął ręką daszka i wyszedł z przedziału.
Przez chwilę słychać było tylko dudnienie i turkot wagonów. Drugi podróżny, z zachmurzoną twarzą, wcisnął się