— Szczęśliwej podróży!... — zawołał nowy ziemianin, uchylając mięciutkiej czapeczki.
Podróżny smutnie kiwnął głową i jeszcze energiczniej wyciągnął się na kanapce.
Stanąwszy przed dworcem, pan Dudkowski uczuł, że się pod nim nogi chwieją, co mu przypomniało opowiadania o żeglarzach, którzy, po kilkomiesięcznym pobycie na statku, wysiadłszy na ląd, zataczają się jak pijani. Pochlebiało mu, że jest tak zmęczony podróżą, i z przyjemnością myślał, że w tej chwili znajduje się przeszło o sześć mil od Warszawy. Co też tam mówią o nim przyjaciele, rodowici warszawiacy, z których żaden nie zdobył się na tak śmiałą wycieczkę i nie chwiał się na nogach ze zmęczenia!...
Tymczasem pociąg odjechał, urzędnicy stacyjni rozeszli się, a na platformie został tylko pan Dudkowski i stróż, apatycznie zabierający się do nałożenia fajki.
Pan Dudkowski zwrócił się do niego.
— A niema tu, mój bracie — rzekł — jakich koni do wynajęcia?...
Stróż powoli, napychając tytuń w fajkę, obejrzał pana Dudkowskiego od stóp do głów i odparł:
— Jest tu paru Żydków na stacji, co odwożą gości.
Istotnie, jakby z pod ziemi, ukazało się trzech Żydków, kłócących się widocznie o pasażera. Jeden z nich bez pytania schwycił torbę pana Dudkowskiego, drugi wziął go za szal i rękaw płóciennego kitla, a trzeci odepchnął obu, wrzeszcząc:
— Idźcie do djabła, to mój gość!... Mnie tu przecie gospodyni nakazała, cobym wielmożnego pana przywiózł...
— Co ty masz za brykę?... — odparł drugi. — Tobie cielęta wozić, nie państwo...
— On ma tylko jednego konia, wielmożny panie! — wołał trzeci, zastępując drogę panu Dudkowskiemu.
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/123
Ta strona została uwierzytelniona.