i grzechotania żab. Duszę jego owładnęły nieznane dotychczas pragnienia. O, jakżeby chciał zobaczyć tu żonę, córkę, wszystkich swoich lokatorów!... Z jaką przyjemnością, wsłuchany w wiejskie odgłosy, wycinałby z księgi sznurowej kwity na opłacony pobyt w jego folwarku!... To niepodobna, ażeby w tak czarującem miejscu nie dało się wznieść kilku domków na letnie mieszkania...
Wtem o parę kroków od siebie usłyszał szmer. Jakieś cienie wynurzyły się z pomiędzy agrestu i poczęły uciekać w głąb ogrodu.
— Złodzieje!... — krzyknął pan Dudkowski. — Łapaj!...
Pobiegł naprzód, lecz tylko zobaczył, że cienie przeskakują na drugą stronę płotu.
— Dam ja wam, łotry!...
W tej chwili odezwał się jakiś głos, niby odległe echo. Wymówił on przeciągłym, śpiewającym tonem trzy wyrazy, z których pan Dudkowski pierwszego wprawdzie nie dosłyszał, lecz odgadnął go po dwu innych.
— Gałganie jakiś!... — krzyknął pan Dudkowski, nie posiadając się ze wściekłości.
Chwila milczenia i... powiew ciepłego wiatru znowu przyniósł panu Dudkowskiemu te same trzy słowa, wymówione czysto i wyraźnie...
Właściciel folwarku nie czekał na nową edycją wykrzykników, lecz prędko zawrócił do domu. Wszedł do kuchni, gdzie pod sufit sięgające łóżko słała sobie Małgorzata, i kazał jej iść po wachmistrza straży.
Kucharkę zdziwił ten nadzwyczajny objaw energji. Nie pytając się jednak o powód, wzięła czem prędzej okrywkę od pani, pasterkę od panny i parasolkę od guwernantki i znikła na ciemnym dziedzińcu.
Wkrótce wróciła, donosząc, że wachmistrz zaraz przyjdzie. Zaś w pół godziny później ukazał się przedstawiciel siły
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/129
Ta strona została uwierzytelniona.