Pan Dudkowski postanowił usłuchać rady i pożegnał poczciwego wachmistrza, który rzekł na odchodne:
— Ot, pan kładzie się spać, a ja muszę zaraz jechać w jedno miejsce, gdzie podejrzewam, że będą dziś kradli. Taka nasza służba, i cóż robić? Dobranoc panu!
Wysłuchawszy tych objaśnień, pan Dudkowski istotnie położył się spać. Doświadczył w ciągu dnia tylu wzruszeń, że niebawem zasnął jak kamień. Ale podróż i świeże powietrze orzeźwiły go, i miał sny bardzo przyjemne. Śniło mu się, że odmłodniał, że może biegać, skakać, wdrapywać się na latarnie, jak to robił, mając lat dwadzieścia. Złudzenie było tak wielkie, że gdy się ocknął, począł szukać zapałek, a nie mogąc ich znaleźć, zaczął bić pięścią w ścianę do kuchni i wołać Małgorzaty.
Formalnie był odurzony swojem przywidzeniem; ręce mu się trzęsły z radości.
Czujna służąca niebawem weszła ze świecą, wstydliwie zasłaniając włóczkową chustką braki swojej garderoby. Zdawała się być zdziwiona i zaniepokojona, choć trwogi nie było w jej głosie.
— A co panu?... — zapytała łagodnie, zasłaniając ręką świecę.
Pan Dudkowski siedział na łóżku.
— Co?... co?... — mówił, nagle przebudzony. — Coś mi się zdawało, ale... już nic... Możesz iść spać, Małgorzato.
— Także djabli nadali! — mruknęła kucharka, mocno zamykając drzwi za sobą.
W kilka minut później pan Dudkowski usłyszał, że Małgorzata szlocha i szepcze:
— Biednaż moja dola, pocom ja tu przyjechała!...
Potem pan Dudkowski usłyszał pianie jedynego koguta na folwarku i — znowu zasnął, tym razem aż do rana.
Pierwszą rzeczą, którą pan Dudkowski usłyszał z rana, był lament Małgorzaty. Kucharka już nie płakała, ale wprost
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/131
Ta strona została uwierzytelniona.