krzyczała wniebogłosy. Chcąc ją zgromić, pan Dudkowski ubrał się śpiesznie i jak nawałnica gniewu, wybiegł na podwórze. To jednak, o czem dowiedział się, wywarło kojący wpływ na jego wzruszenie. Okazało się bowiem, że tej nocy ukradziono pień do rąbania drzewa z pod szopy, stołek z sieni, balją z zamkniętej sionki przy kuchni, a wreszcie — koguta, tego koguta, którego pan Dudkowski wprawdzie nie widział, lecz pianie słyszał o północy.
Wobec tylu katastrof, właściciel folwarku domyślił się, że czujny wachmistrz przez całą noc musiał ścigać złodziei w innej wsi, skoro tu, prawie pod jego bokiem, dokonano takiej rozpusty.
Bardzo zgnębiony, wyszedł pan Dudkowski na ogród, lecz i tu nic pocieszającego nie znalazł. Krzaki agrestu, malin i porzeczek były powyrywane z korzeniami; śliwy, okryte gęstym, lecz niedojrzałym owocem — połamane, a to samo powiedzieć można o gałęziach grusz i jabłoni.
Wobec tylu klęsk pan Dudkowski nie upadł na duchu; owszem, jak wszyscy ludzie wielkiego serca, uczuł, że budzą się w nim drzemiące dotychczas zapasy energji. Milcząc, wrócił do kuchni i spojrzawszy na Małgorzatę wzrokiem, w którym malowało się nieugięte postanowienie, rzekł grobowym głosem:
— Przygotuj mi garnczek rozrobionego wapna i nieduży pendzel. Niech nareszcie dowiedzą się te łotry, że jestem w domu.
Nic dziwnego, że w tej chwili zahukany posiadacz kamienicy w Warszawie wydał się kucharce wspaniałym. Szybko rozrabiając wapno, łamała sobie głowę nad tem, że gdzieś już widziała w życiu podobnie groźną postać. Nagle przyszło jej na myśl, że takim był Królikowski w roli zdradzonego męża, w chwili, kiedy chce zerwać z rodziną swej żony, zabić ją i jej kochanka, przekląć dziecko, co do pochodzenia którego nie miał pewności, i sam udać się na tułaczkę.
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/132
Ta strona została uwierzytelniona.