Wapno już było gotowe. Pan Dudkowski zabrał garnczek i pendzel — i, dramatycznym krokiem, wyszedł nazewnątrz swego ogrodu, gdzie stał chylący się do upadku parkan. W tem miejscu cała wieś mogła widzieć nowego właściciela folwarku i zrozumieć jego intencje.
Plan pana Dudkowskiego odznaczał się genjalną prostotą. Nieszczęsny ziemianin chciał zabezpieczyć się od kradzieży i dać pierwszy znak swojej czujności za pomocą stosownego napisu. Wziął więc do ręki pędzel z wapnem i na ciemno-szarych deskach parkanu ogromnemi literami zaczął malować słowa:
„Zabrania się wchodzić do ogrodu pod karą...“
W tej chwili od strony wsi zbliżył się do niego jakiś człowiek, ogromnej budowy, z twarzą czerwoną i trędowatą. Ubrany był w surdut czarny, świecący ze starości, i mocno wyszarzane spodnie, których kolor mógł stanowić przedmiot poważnego sporu przynajmniej dla trzech istniejących w kraju stronnictw.
— Dzień dobry szanownemu panu! — rzekł z afektacją przybysz do pana Dudkowskiego, zdaleka zdejmując kapelusz, którego powierzchowność stanowczo ubezpieczała od kradzieży.
— Szanowny pan, widzę — mówił nieznajomy powoli, gardłowym głosem — jako dobry gospodarz, troszczy się o zabepieczenie swojej własności. Niestety! biedny nasz lud jest tak zdemoralizowany ostatniemi wypadkami, że tylko to szanuje, nad czem władza i sąd bezpośrednią roztoczą opiekę...
— Co to za djabeł? — pomyślał pan Dudkowski, przysłuchując się napuszonej mowie, jaką dotąd można było słyszeć tylko na odczytach.
— „Zabrania się wchodzić do ogrodu pod karą...“ — ciągnął nieznajomy, czytając napis na parkanie. — Piękna
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/133
Ta strona została uwierzytelniona.