— Z tymi przynajmniej wiem jak gadać — mruknął.
Tymczasem na drodze, kilkadziesiąt kroków od ogrodu, zaczęli się gromadzić widzowie, ciekawi, co nowy właściciel folwarku maluje na swym parkanie. Większą część zebranych stanowiły dzieci, nie brakło jednak i kobiet, a i chłopi od czasu do czasu zatrzymywali się w gromadzie, nie tyle poto, ażeby się czegoś dowiedzieć, ile ażeby pogapić się.
Między tłumem kolorowych fartuchów, słomianych kapeluszy, brunatnych sukman i szarych koszul, uwijał się człowiek w sztywnej czapce z daszkiem, w długim paltocie, z rzadkim zarostem na twarzy, któremu, jakby dla kompensaty, towarzyszyły bujne i nieuczesane włosy na głowie. Mężczyzna coś tłomaczył zebranym, przeplatając rzecz swoją wykrzyknikami, między któremi, zdawało się panu Dudkowskiemu, że słyszy wyrazy: „prawdziwy szlachcic“ — bo dobrze nie rozumiał.
Gdy wizerunek drugiej ręki z dyscypliną był już ukończony, a pan Dudkowski, kontent ze swego dzieła, zabierał się do powrotu z pustym garnkiem i przemoczonym pendzlem, człowiek w długim paltocie zbliżył się do niego i rzekł, bez żadnych wstępów:
— Jak to zaraz widać, co pan szlachcic. Ledwie pan przyjechał, a już pan maluje baty...
— A cóżto, nie wolno? — spytał dumnie pan Dudkowski, niepewny jednak, czy wolno.
— To nie do mnie należy, co wolno, a czego nie wolno — odparł nieznajomy. — Ja tylko dziwię się, że państwo, ile razy mają rzecz z chłopem, zaraz muszą mu przypominać bat. Ja jestem pięć lat nauczycielem i jeszcze palca nie skrzywiłem na żadne dziecko, a pan, choć dopiero wczoraj przyjechał, już dziś wymalował sobie baty na płocie... Znać szlachcica!...
Panu Dudkowskiemu tak pochlebił tytuł szlachcica, że
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/136
Ta strona została uwierzytelniona.