Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/143

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeżeli mi szanowny pan ufa... — odparł adwokat i skromnie spuścił oczy.
— Więc ileż to, ile?... — pytał gorączko pan Dudkowski.
— Starałem się już wyrozumieć głównego powoda, i nawet — udało mi się wytargować najniższą cyfrę...
— Więc ileż to?... — nalegał pan Dudkowski, sięgając do portmonetki.
— Dwieście rubli.
— Jakto?... — zapytał, cofając się pan Dudkowski. — Ja sądziłem, że za parę leciutkich uderzeń, takim pręcikiem, będzie dosyć parę... no — kilka rubli...
Adwokat machnął ręką z miną, oznaczającą rezygnacją.
— Niestety! — rzekł — szanowny pan nie zdaje sobie sprawy z położenia. Za parę godzin będzie już szło nie o pieniądze, ale o pańską wolność, a więc o zdrowie, życie...
— Ależ ja nie mam przy sobie dwustu rubli...
— Szanowny pan może ich dostać od arendarza; czas ucieka... Nim przyjadą furmanki, mógłbym już mieć stosowny dokumencik...
— Drogi panie! — mówił pan Dudkowski, trzęsąc go za rękę — czy podobna, ażebym ja, na taką prostą babę i takiego małego... takiego malutkiego chłopca, który mnie okradł, wydawał dwieście rubli?...
— Za własną spokojność wyda szanowny pan tę sumkę. Trzeba zaś pamiętać, że oprócz baby i chłopca, jest tam felczer i — nauczyciel, nie licząc innych świadków...
Pan Dudkowski upadł na krzesło. Istotnie nauczyciel wydawał mu się złym duchem, którego wypadało odżegnać za wszelką cenę.
— Drogi panie adwokacie, czy nie możnaby zniżyć sumy?... To majątek!...
— Szanowny panie — odparł adwokat, kłaniając się — nie mam prawa do pańskiego zaufania, ale... radzę pośpiech...
— A może jabym sam pogadał z nimi?...