Do pokoju wszedł arendarz. Był to stary Żyd, z brodą siwą, rozdzieloną na dwoje, z długiemi pejsami, w pończochach, w dymowym żupanie i aksamitnej krymce. Poważnie kiwnął głową panu Dudkowskiemu i rzekł z flegmą:
— Pan dziedzic ma wielkie zmartwienie z tymi gałganami. i
— Więc już i pan wiesz o wszystkiem?...
— Cała wieś wie. Teraz właśnie kłóci się tam z nimi adwokat, że strach... Musiał nauczyciela ściągać z fury i za kark prowadzić do mego mieszkania. Mało się nie pobili...
— O cóż im chodzi?
— Rozumie się, że o łajdactwo. Nauczyciel chce już trzysta rubli...
Panu Dudkowskiemu zrobiło się bardzo niedobrze. Wskazał arendarzowi krzesło i zapytał:
— Masz pan dwieście rubli?
— Dla pana dziedzica muszę mieć, choć będę miał wielki kłopot z propinatorem, bo to jego pieniądze.
Dziedzic gorączkowo schwycił pióro i papier, zabierając się do pisania rewersu.
— Ileż pan chcesz procentu za tydzień?
Arendarz potrząsnął głową.
— Ja na tydzień nie mogę pożyczać — odparł. — U nas obywatele i nawet chłopy biorą co najmniej na trzy miesiące. |
— Ale ja na taki czas nie potrzebuję!...
— To pan dziedzic dla swojej spokojności może oddać za tydzień, ale procent porachuje się za trzy miesiące.
Arendarz mówił tak spokojnie, że pan Dudkowski stracił wszelką energją odporu. Zresztą nie było rady.
— Więc ile chcesz?... — spytał, ściskając zęby.
— Za trzy miesiące po pięć od sta, trzydzieści rubli, i Żydkowi pięć rubli, razem — trzydzieści i pięć rubli.
— Tyś oszalał! — krzyknął pan Dudkowski. — W War-
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/145
Ta strona została uwierzytelniona.