kat z nauczycielem i z felczerem od tego świętego wydobyliby pieniądze, gdyby ludzi zabrakło. Już takie padlecy, że — moje uszanowanie!
Pan Dudkowski wziął dokument, wręczył pieniądze i odetchnął spokojniej.
— Ale, ale — przypomniał sobie wachmistrz. — Pańska krowa, co ją w szkodzie zajęli, zdechła na księgosusz, i podobno jeszcze inne bydło zaraziła temu obywatelowi. Będziesz pan miał nieprzyjemność.
— Niech ich djabli wezmą! — mruknął pan Dudkowski.
— Chciałem też pana ostrzec, tylko niech się pan nie lęka, że na pana nasadzają się dwie bandy: jedna chce dwór okraść, a druga podpalić. Ale już ja będę czuwał...
— Okraść i podpalić?...
— Tak, ale niech pan będzie spokojny. Ja mam na nich oko.
Panu Dudkowskiemu pożółkło, poczerwieniało i poczerniało w oczach. Nagle ogarnął go taki strach, jakgdyby śmierć zobaczył. Blady, pożegnał zdziwionego wachmistrza i szybko pobiegł do domu.
Wpadłszy do kuchni, zawołał do Małgorzaty:
— Zamów konie i zbierz najpotrzebniejsze rzeczy. Dziś jedziemy do Warszawy. Chcą nas tu okraść i spalić...
Tym razem Małgorzata nie okazała najmniejszej wątpliwości i nie uroniła ani jednej łzy. Zaczęła się pakować.
Nad wieczorem, oddawszy wachmistrzowi klucze domu, pan Dudkowski z wierną sługą jechał do kolei.
Na gościńcu zastąpiła mu drogę matka obitego chłopca, mówiąc:
— Może wielmożny pan choć z parę groszy zostawi memu chłopcu za takie bicie...
— Dwieście rubli wam dałem!... — krzyknął zaczepiony.
Kobieta pokiwała głową.
— Oj! oj! — mówiła — żeby mi się choć grosiczek z tego
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/149
Ta strona została uwierzytelniona.