Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/158

Ta strona została uwierzytelniona.

się, aż zsiniał. Nie mogłem wytrzymać i — pokazałem mu język.
Służba zaszemrała ze zdziwienia, a ojciec, chwytając mnie za ramię, krzyknął:
— A ty znowu co?... Wobec pani hrabiny pokazujesz język?...
— Ja pokazałem język kucharzowi, bo on myślał, że mnie tak zastrzeli, jak starego bułanka...
Pani hrabina zrobiła się jeszcze smutniejsza. Odgarnęła mi włosy z czoła, spojrzała głęboko w oczy i rzekła do ojca:
— Kto wie, panie Leśniewski, co jeszcze będzie z tego dziecka?...
— Szubienicznik! — krótko odpowiedział stroskany ojciec.
— Niewiadomo — odparła pani, gładząc mi najeżone włosy. — Trzebaby go do szkół oddać, bo tu zdziczeje.
A potem, odchodząc do salonu, rzekła półgłosem:
— Jest materjał na człowieka, panie Leśniewski... Trzeba go tylko uczyć.
— Stanie się według woli pani hrabiny! — odpowiedział ojciec, dając mi pięścią w kark.
Z tarasu odeszli wszyscy, ale ja zostałem, nieruchomy jak kamień, zapatrzony we drzwi, w których znikła nasza dziedziczka. Teraz dopiero pomyślałem z żalem: dlaczegom nie upadł jej do nóg? — i uczułem jakieś dławienie w piersiach. Gdyby kazała, chętnie położyłbym się na zgliszczach obórki i tak dałbym się powoli upiec na niej. Nie za to, że mnie nie kazała zastrzelić kucharzowi, ani zbić, ale za to, że miała taki słodki głos i takie smutne spojrzenie.
Od tego dnia byłem już mniej swobodny. Pani hrabina nie życzyła sobie tracić w ogniu reszty zabudowań, ojcu było przykro, że nie mógł uregulować ze mną rachunku za spaloną oborę, a ja sam musiałem przygotowywać się do szkół. Uczyli mnie organista i gorzelany naprzemian. Mówiono na-