Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/191

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wie kawaler... — zaczęła Lonia, lecz wnet poprawiła się:
— Wiesz, Zosiu, że mama stanowczo nie pozwala nam pływać czółnem. Powiedziałam, że nas będzie woził twój brat, ale mama...
Wyszeptała Zosi jakiś długi frazes do ucha; ja jednak odrazu zgadłem, o co chodzi. Pewnie mama boi się, ażebym nie potopił dziewcząt, ja, taki pływak i uczeń drugiej klasy!...
Byłem zawstydzony. Spostrzegła to Lonia i nagle rzekła:
— Niech kawaler...
Znowu poprawiła się:
— Poproś, Zosiu, brata, ażeby nam urwał lilij wodnych. One takie ładne, a ja ich nigdy nie miałam w ręku.
Duch we mnie wstąpił. Przynajmniej teraz pokażę, co umiem.
Dużo lilij rosło na sadzawce, ale nie przy brzegu, tylko trochę dalej. Ułamałem pręt i wszedłem na huśtające się czółno.
Lilje mają jakby sprężyste łodygi. Zaczepione prętem zbliżały się, lecz wnet odpływały. Ułamałem kij dłuższy, zakończony rodzajem haczyka. Tym razem udało mi się lepiej. Mocno pochwycona lilja przypłynęła tuż, tuż... Wyciągam lewą rękę, jeszcze za daleko. Klękam na dziobie łódki, wychylam się i już mam zerwać kwiat, gdy nagle — padam na wodę jak długi, pręt wymyka mi się z ręki, a lilja znowu odpływa.
Panny w krzyk... Ja wołam: „To nic! to nic! tu płytko!...“ Wylewam wodę z czapki, kładę ją na głowę i brodząc po pas w sadzawce, a po kolana w błocie, zrywam jedną lilją, drugą, trzecią, czwartą...
— Kaziu! na miłość boską, wracaj!... — woła z płaczem siostra.
— Dosyć, już dosyć!... — wtóruje jej Lonia.