Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/194

Ta strona została uwierzytelniona.

z gdakaniem i rozpuszczonemi skrzydłami rzuciły się do okien, dziewuchy zaczęły się śmiać, a Wojciechowa uderzyła w ręce.
— Słowo stało się ciałem!... A tobie co?... — krzyknęła babina.
— Nie widzicie?... Wpadłem w sadzawkę i basta!... Niech mi Wojciechowa da płócienne ubranie, buty, koszulę... Tylko prędzej.
— Zgryzota moja z tym Kaziem! — odpowiedziała Wojciechowa. — Do kitla pewno guziki nie przyszyte... Kaśka, rusz ino się, poszukaj butów!
Zaczęła mi rozpinać i zdejmować mundur, przy pomocy drugiej dziewuchy. Poszło jako tako, ale z butami był ambaras. Ani w prawo ani w lewo. Wreszcie zawołały do pomocy fornala. Musiałem położyć się na tapczanie, Wojciechowa z dziewuchami trzymały mnie pod ramiona, a fornal ściągał buty. Myślałem, że mi nogi powykręca. Zato w pół godziny byłem już jak lalka — wytarty, przebrany i uczesany. Nadbiegła Zosia i przyszyła mi guziki do płóciennego uniformu. Wojciechowa zmoczoną odzież wykręciła, wyniosła na strych, i — cicho.
Ojciec jednak, wróciwszy do domu, wiedział już o wszystkiem. Popatrzył na mnie drwiąco, pokiwał głową i rzekł:
— Oj, ty ośle, ośle!... Pójdź teraz do Loni, żeby ci sprawiła nowe majtki.
Wnet ukazał się pan gorzelany. I ten mnie obejrzał, naśmiał się, ale podsłuchałem, jak mówił do ojca w kancelarji:
— Żwawy chłopak! za dziewuchami wlezie w ogień... Tak, jak my, za młodych lat, panie Leśniewski.
Domyślałem się, że cały folwark wiedział o mojej uprzejmości dla Loni, i byłem bardzo zawstydzony.
Nad wieczorem, przyszła dziedziczka, Lonia i guwernantka, a każda z nich, o dziwo! miała przy sukni — lilją