Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/196

Ta strona została uwierzytelniona.

tyle mojej erudycji, ile rozmowom o pisarzu, o którym wiedziałem, gdzie pilnuje roboty i co myśli o pannie Klementynie. Wkońcu, światła ta osoba zwierzyła mi się, iż wcale nie myśli wyjść za mąż za pisarza, lecz pragnęłaby tylko podnieść go — moralnie. Oświadczyła mi, że według jej pojęć, rola kobiet w świecie polega na podnoszeniu mężczyzn, i że ja sam, gdy urosnę, muszę spotkać w życiu taką kobietę, która mnie podniesie.
Wykłady te bardzo mi się podobały. Coraz też gorliwiej znosiłem pannie Klementynie wiadomości o pisarzu, a jemu o pannie Klementynie, za co pozyskałem życzliwość obojga.
O ile dziś sobie przypominam, w pałacu życie było osobliwe. Do hrabiny co kilka dni przyjeżdżał jej narzeczony, a panna Klementyna po parę razy na dzień odwiedzała te zakątki parku, z których mogła zobaczyć pisarza, a przynajmniej — jak mówiła — usłyszeć dźwięk jego głosu, zapewne wówczas, kiedy wymyślał parobkom. Ze swej strony panna służąca płakiwała kolejno w rozmaitych oknach za tymże pisarzem, a reszta fraucymeru, naśladując zwierzchność, dzieliła swe uczucia między lokaja, chłopca kredensowego, kucharza, kuchcika i stangreta. Nawet serce starej Salusi nie było wolne. Panowały w niem indyki, gąsiory, kaczory, koguty i kapłony, tudzież ich różnopióre i różnokształtne towarzyszki, w gronie których gospodyni całe dnie przepędzała.
Rzecz prosta, że w tak zajętem otoczeniu nam, dzieciom, schodził czas swobodnie. Bawiliśmy się od rana do wieczora, i tylko wówczas widywaliśmy osoby starsze, gdy wołano nas na obiad, na podwieczorek, albo na spoczynek.
Dzięki tej wolności, moje stosunki z Lonią ułożyły się w sposób dość oryginalny. Ona mi mówiła przez parę dni „Kaziu“, później „ty“, posługiwała się mną, nawet krzyczała na mnie, a ja — wciąż nazywałem ją „panią“, coraz rzadziej mówiłem, ale coraz częściej słuchałem. Niekiedy budziła się