Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/198

Ta strona została uwierzytelniona.

Odsyłany od Annasza do Kaifasza po bliższe określenie stopnia owej przykrości, zupełnie straciłem głowę.
Stałem się maszyną, z którą panienki robiły, co im się tylko podobało, bo lada cień samodzielności z mojej strony wyrządzał przykrość albo Loni, albo Zosi, którą obie te panie odczuwały do spółki.
Gdyby biedny Józio wstał z grobu, nie poznałby mnie w tym cichym, posłusznym, zahukanym kawalerze, który wiecznie po coś chodził, coś nosił, czegoś szukał, o czemś nie wiedział, na czemś nie znał się, i co kilka minut był strofowany. A gdyby to widzieli moi koledzy!...
Pewnego dnia panna Klementyna była bardziej zajęta, niż zwykle. Pisarz bowiem miał jakiś dozór przy stajniach, o kilkanaście kroków od jej ulubionej altanki. Korzystając z tego, wymknęliśmy się we troje za park, do tych krzaków, gdzie rosły jeżyny.
Strach, ile ich tam było! Co krok kępa, a na każdej gąszcz jeżyn czarnych i wielkich jak śliwki. Z początku zbieraliśmy je razem, zamieniając między sobą wykrzykniki podziwu i zadowolenia. Wkrótce jednak zamilkliśmy i rozeszliśmy się każde w swoją stronę. Nie wiem, jak tam dziewczęta, ale ja, utonąwszy wśród najgęstszych kęp, zapomniałem o świecie. Co to były za jeżyny!... Dziś niema nawet takich ananasów.
Zmęczony staniem — usiadłem, zmęczony siedzeniem — położyłem się na krzakach, jak na sprężynowym fotelu. Było tu tak ciepło, tak miękko i obficie, że nie wiem, skąd pomyślałem, iż właśnie tak musiało być Adamowi w raju. Boże! Boże! dlaczego ja nie byłem Adamem? Do dziś dnia na przeklętem drzewie rosłyby jabłka, bo dla zerwania ich nie chciałoby mi się nawet ręki podnieść nad głowę...
Rozciągając się jak wąż pod ciepłem słońcem, na giętkich krzakach, czułem nieopisane szczęście, głównie z tego powodu, żem mógł zupełnie nie myśleć. Czasem przewracałem się nawznak, głową niżej niż reszta ciała. Poruszane wiatrem