— Gdzie?...
Z oczu jej płynęły łzy. Była bardzo zawstydzona, ale strach przemógł.
— Wlazła mi w pończoszkę... O, Boże... Boże, Zosiu!...
Ukląkłem przed nią, alem jeszcze nie śmiał szukać osy.
— Więc wyjmij ją — rzekłem.
— Kiedy się boję. O, Boże!...
Drżała jak w febrze. Zdobyłem się na szczyt odwagi.
— Gdzie ona jest?
— Teraz chodzi mi po kolanie...
— Niema jej ani tu, ani tu.
— Już jest wyżej... Ach! Zosiu, Zosiu!...
— Ależ i tu jej niema...
Lonia zasłoniła twarz rękoma.
— Musiała schować się w sukienkę... — rzekła, płacząc jeszcze rzewniej.
— Jest!... — zawołałem. — To mucha...
— Gdzie?... Mucha?... — spytała Lonia. — Prawda, że mucha! Ach, jaka duża... Byłam pewna, że to osa. Myślałam, że umrę... Boże! jaka ja głupia.
Obtarła oczy i odrazu zaczęła się śmiać.
— Zabić ją, czy puścić? — spytałem Loni, pokazując jej nieszczęsnego owada.
— Jak ci się podoba — odpowiedziała już zupełnie spokojnie.
Chciałem muchę zabić, ale — nie miałem serca. A ponieważ i skrzydła i ona sama była bardzo zmięta, więc — ostrożnie położyłem ją na liściu.
Tymczasem Lonia przypatrywała mi się nader pilnie.
— Co tobie?... — nagle spytała.
— Nic — odpowiedziałem, usiłując się roześmiać.
Uczułem, że siły gwałtownie mnie opadają. Serce uderzało mi jak dzwon, zaczęło mi się ćmić w oczach, zimny pot wystąpił na całe ciało, i klęcząc — zachwiałem się.
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/200
Ta strona została uwierzytelniona.