Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/208

Ta strona została uwierzytelniona.

Jagody wysypały mi się z czapki i z chustki. Schwyciłem siostrę za rękę.
— Zosiu, co ty mówisz?... co się tobie dzieje?...
— Tak jest. Tatko już nie ma miejsca. Lonia pod sekretem powiedziała guwernantce o tej osie, a guwernantka pani... Kiedy tatko przyszedł do pałacu, pani kazała, żeby ciebie natychmiast wywiózł do Siedlec. Ale tatko odpowiedział, że — wszyscy wyjedziemy razem...
Zaczęła strasznie płakać.
W tej chwili zobaczyłem ojca na dziedzińcu. Pobiegłem naprzeciw i bez tchu upadłem mu do nóg.
— Mój serdeczny tatku, com ja narobił!... — szeptałem, obejmując go za kolana.
Ojciec podniósł mnie, pokiwał głową i odparł krótko:
— Głupiś, idź do domu.
A potem rzekł jakby do siebie:
— Jest tu inny majster, który nas stąd wypędza, bo myśli, że stary plenipotent nie pozwoliłby mu przegrać majątku sieroty. I ma racją!
Odgadłem, że mówi o narzeczonym naszej pani. Zrobiło mi się lżej na sercu. Pocałowałem szorstką rękę ojca i odezwałem się trochę śmielej:
— Bo, widzi tatko, byliśmy na jeżynach... Lonię ugryzła osa...
— Głupiś jak osa. Nie brataj się z paniętami, to nie będziesz polował na osy i nie zniszczysz majtek w sadzawce. Idź do domu i nie wyłaź mi za próg, dopóki stąd wszyscy nie wyjadą.
— Oni jadą?... — ledwiem wyszeptał.
— Jadą do Warszawy za kilka dni, a wrócą, kiedy nas już tu nie będzie.
Smutno zeszedł wieczór. Na kolacją były doskonałe kluseczki z mlekiem, ale żadne z nas nie jadło. Zosia obcierała czerwone oczy, a ja układałem desperackie projekta.