W KTÓRYM JEST MOWA O MEDYCYNIE, O CELACH
ŻYCIA LUDZKIEGO I WIELU INNYCH RZECZACH.
Minąwszy dwa pokoje: perłowy, mający pozór szpitalnej celi, i jasno-niebieski, który mógł być niegdyś sypialnią młodego małżeństwa, lecz obecnie został czemś niezdecydowanem, Anielka i wesoły towarzysz jej, Karuś, wbiegli do szklanej altany, ze wszech stron gęsto porosłej dzikiem winem.
W altanie tej, na wysokim stołku siedział, z lalką w ręku, mizerny chłopczyk w bernardyńskim habicie, a przy nim, obok stolika, zapełnionego flaszkami i szklankami, dama w średnim wieku, z uwagą czytająca książkę. Dama ubrana była biało, miała szafirowe oczy wyblakłe, włosy ciemne i na twarzy szczupłej, o pięknych rysach, chorobliwe rumieńce. Zdawała się być wklinowana w ogromny fotel, wyłożony miękkiemi poduszkami ciemno-zielonego koloru.
Do tej damy przypadła Anielka i poczęła całować jej twarz, szyję, chude i przeroczyste ręce i kolana.
— Ah! comme tu m’as effrayé, Angélique! — zawołała dama, składając książkę i całując dziewczynkę w różowe usta. — Już, dzięki Bogu, skończyłaś lekcje?... Zdaje mi się, żeś trochę zmizerniała od obiadu. N’es tu pas malade? Ten pies wywróci stolik albo Józia. Joseph, mon enfant, est-ce que le chien t’a effrayé?
— Non! — odparł malec w habicie bernardyńskim, patrząc osowiałym wzrokiem na siostrę.