— Ach!... A jak już, proszę pani, poznam francuski, niemiecki i angielski, to... co będę robić?...
— Będziesz mogła czytywać książki w tych językach.
— A jak już wszystkie przeczytam?
Panna Walentyna spojrzała na szczyt topoli i wzruszyła ramionami.
— Życie człowieka — odparła — nie wystarcza na odczytanie tysiącznej części książek, jakie są w jednej literaturze. A cóż dopiero mówić o trzech, najbogatszych!
Anielkę tym razem ogarnęła niewymowna tęsknota.
— Więc nic, tylko uczyć się i czytać!... — szepnęła mimowoli.
— A cóżbyś ty chciała robić w ciągu życia? Czy nad naukę potrafiłabyś znaleźć jakieś szlachetniejsze zajęcie?
— Co jabym chciała robić? — spytała Anielka. — Czy teraz, czy — jak urosnę?...
A widząc, że panna Walentyna nie raczy jej objaśnić, mówiła dalej:
— Teraz, chciałabym umieć to, co pani... Jużbym się wtedy nie uczyła — oho! Ale później — miałabym dużo do roboty. Zapłaciłabym parobkom pensje, żeby się tak nie marszczyli jak dziś, kiedy mi się kłaniają. Potem — kazałabym opatrzyć te rany na drzewach, bo mówił mi ogrodnik, że niedługo u nas wszystko poschnie i spróchnieje. Naturalnie — wypędziłabym także lokaja za to, że strzela ptaki nad wodą i wypala szczurom oczy... Niegodziwiec!...
Anielka wstrząsnęła się.
Potem — zawiozłabym mamę i Józia do Warszawy. Nie!... To zrobiłabym najpierwej, a pani — dałabym w prezencie cały pokój książek... cha!... cha!...
I chciała uścisnąć pannę Walentynę, która odsunęła się od niej.
— Żałuję cię! — odparła sucho nauczycielka. — Masz dopiero lat trzynaście, a pleciesz jak prowincjonalna aktorka
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 03.djvu/031
Ta strona została uwierzytelniona.