tyna jest w swoim pokoju na facjatce. W ogrodzie — pustka, tylko z podwórza, leżącego po drugiej stronie domu, dolatywał ją krzykliwy głos Kiwalskiej, gdakanie kur i żałosny wrzask pawia:
— A-ho!... a-ho!...
Smutno! smutno!
W otwartem oknie na facjatce ukazała się guwernantka.
— Pewnie mnie zawoła — pomyślała Anielka.
Ale panna Walentyna nie zawołała jej, tylko oparłszy się łokciami na krawędzi okna, patrzyła w ogród. Potem cofnęła się w głąb pokoju i powróciwszy znowu, poczęła kruszyć chleb na wystający daszek. W kilka minut później przyleciał tam wróbel, za nim parę innych, i poczęły dziobać okruchy, trzepocząc się wesoło.
Pierwszy to raz stara panna pomyślała o nakarmieniu ptaków. Od tej pory robiła tak codzień, nad wieczorem, jakby lękając się, aby nie wypatrzyło jej obce oko.
Wypadek ten, zresztą niezmiernie prosty, otuchą napełnił duszę Anielki. Niewiadomo z jakiego powodu pomyślała, że po takim objawie uczuć ze strony panny Walentyny dla ptaków, może ojciec będzie na nią łaskawszy... „Osobliwa logika w tak dorosłej panience!“ — powiedziałaby niezawodnie guwernantka.
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 03.djvu/039
Ta strona została uwierzytelniona.