sób uczona osoba manifestowała swoją niechęć do arystokracji.
„Okropny człowiek! — myślała, patrząc na niego, przez spuszczone rzęsy. — Ile on ofiar unieszczęśliwił...“
Przypomniała sobie bowiem, że piękny dziedzic miał bardzo czułe serce dla jej płci, skutkiem czego służba żeńska nigdy zbyt długo nie mogła utrzymać się we dworze.
„A tak rzadko w domu bywa — uzupełniła w duchu. — Boże! gdyby ciągle siedział, musiałabym chyba wyrzec się kształcenia tej zaniedbanej Anielki...“
Dziedzic od niechcenia położył obie ręce na stole i patrząc na pannę Walentynę (zdawało jej się, że w sposób zuchwały), mówił do służącego:
— Każ mi zrobić mały kawałek befsztyku, po angielsku...
— Niema mięsa, jaśnie panie!
— Jakto — już w czerwcu nie można mięsa dostać?...
— Dostać można, ale jaśnie pani nie posyłała do miasta...
Matka i Anielka mocno zarumieniły się. Obie wiedziały, że nie posłano po mięso przez oszczędność.
— Każ mi więc ugotować parę jaj na miękko — rzekł pan, topiąc w nauczycielce melancholijne spojrzenie.
Panna Walentyna uznała za stosowne odezwać się:
— Jaj zapewne niema, ponieważ były dziś na obiad, a prócz tego ja pijam codzień surowe.
— Widzę, Meciu — mówił pan — że twoja Kiwalska bardzo zaniedbuje się w gospodarstwie.
— Stosuje się do wyznaczonych jej funduszów — wtrąciła się nauczycielka, biorąc w obronę znienawidzoną klucznicę dla dokuczenia panu.
Słowa jej ubodły dziedzica.
— Czy jesteś, Meciu, tak słabą, że pannę Walentynę obarczasz obowiązkami kasjerki?... — spytał.
— Mais non!... — szepnęła zmieszana pani.
W duszy starej panny zbudziła się jędza.
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 03.djvu/050
Ta strona została uwierzytelniona.