Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 03.djvu/059

Ta strona została uwierzytelniona.

Rozrywka, choćby z psem, była tem niezbędniejszą dla Anielki, że dziewczynka, kto wie, czy nie najmocniej odczuwała grozę sytuacji. Serce jej na ciężkie wystawione było próby, i trudno zgadnąć nawet, jakim sposobem na tak małym przedmiocie zarysować się mogło z przerażającą dokładnością tyle uczuć bolesnych.
Jaką to straszną rzeczą były dla niej owe szare obwódki około matczynych oczu. Jakim ciosem wykrzyknik: „Już skończyłam ostatnią puszkę ekstraktu słodowego i nie wiem, kiedy dostanę nową!“ Co się działo w niej na widok smutku ojca, którego wahania się i trwogi przeczuwała w sposób niejasny.
Tak samo przeczuwała, co ukrywa się za pochmurnemi twarzami parobków i ich hardością, co znaczy oddalenie się Kiwalskiej. A już zupełnie zrozumiała zachwycone w przelocie zdanie jednego z fornali:
— Jak tu robić, kiedy my głodni, woły głodne i ziemia niesyta!...
Ludzie, woły, a nawet ziemia głodna!... Ludzie jeszcze odejdą, ale już woły chyba zdechną, a co będzie z ziemią?... Czyżby i ona umrzeć miała z głodu?... Czyżby przestała rodzić zboża i zioła, karmić drzewa i ptaki?... Więc może nadejść chwila, w której pusty dwór otoczą sczerniałe badyle i konary ogołocone z liści?...
Ich ziemia umrze!... jaka straszna myśl. To chyba i oni wszyscy umrą: ojciec, matka, Józio, a najpierwej ona sama, aby nie widzieć cmentarza ludzi, zwierząt i przedmiotów.
Gdy zapadł wieczór i na zachodzie rysował się blady rąbek światła, ach! taki blady jak jej strwożona dusza, wtuliła się w najciemniejszy kąt ogrodu pod starą lipę, na której jakiś ptaszek kwilił przez sen, i zalana łzami, modliła się do Boga o miłosierdzie nad rodzicami, Józiem, parobkami, wołami i ziemią. Niekiedy budziła się w niej nowa wątpliwość. A może w tej chwili Bóg odchodzi w jakie inne miejsce i nie