Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 03.djvu/068

Ta strona została uwierzytelniona.

I znowu marzył.
Anielka usiadła bliżej ojca i pytała dalej:
— Dlaczego tatko nie chce, ażeby ciocia została u nas?
— Nudzisz mnie, dziecko. Mój dom nie jest szpitalem, ażeby w nim osiadali ubodzy z całego świata.
Zmarszczył brwi, jakby usiłując przypomnieć sobie wątek przerwanych marzeń, a trafiwszy widać nań, skierował oczy ku sufitowi i palił cygaro, głęboko zamyślony.
— Mnie się zdaje — rzekła po upływie kilku minut Anielka — że ciocia musi być bardzo biedna...
Ojciec ruszył ramionami.
— Bieda nie upoważnia nikogo do napastowania innych — odparł sucho. — Niech pracuje...
Nagle zerwał się, jakby przebudzony. Siadł na kozetce, potarł czoło i bystro spojrzał córce w oczy.
I ona patrzyła na ojca, wzrokiem osoby dojrzałej, jak gdyby miała zamiar spytać go o wyjaśnienie ważnej kwestji.
— Czego znowu chcesz? — spytał ją.
— Mieliśmy list pisać do babci...
Ojciec niechętnie ruszył ręką.
— Idź sobie — rzekł. — Nie będziesz pisać listu...
I odwrócił od niej twarz, czując, że się wstydzi. Szczególna rzecz! do tej pory nie zastanawiał się ani razu, że dzieci jego mogą kiedyś przestać być dziećmi i zacząć sądzić zdania i czyny ojca.
Do cierpień, dręczących go od kilku dni, przybyło nowe: co Anielka myśli o jego postępowaniu? — w tej chwili bowiem odgadł, że już myśli. O żonę nie dbał, przyzwyczaiwszy siebie do mistyfikowania jej, a ją do biernej uległości. Lecz dziś nagle wystąpiła osobistość nowa, kochająca i ukochana, której jasny i naiwny umysł wbrew woli domagał się odpowiedzi na pytanie: dlaczego ojciec posługuje się tak rozmaitemi zasadami w życiu? Dlaczego sam prosi o pomoc, a nie udziela