darzami, między którymi, ku zgorszeniu niewiast, siedziała tylko jedna kobieta, żołnierka, rezolutna i krzykliwa.
Środek izby zajęty był przez stojących. W prawym zaś kącie, za barjerą, znajdował się szynkwas, a przy nim dziewka, chrześcijanka, która rozdawała wódkę, i ubrana w czarną atłasową, ale starą suknią, żona Szmula, prowadząca rachunki.
Przedmioty i ludzie zebrani tu nosili na sobie cechę epoki przejściowej. Widziałeś młodzież pokorną wobec starszych, i parobczaka, który, rozparłszy się, wdmuchiwał w nos gospodarzowi dym z półgroszowego papierosa. Między rojem słomianych kapeluszy znajdowały się czapki z daszkami. Obok wysokich, zielonych kieliszków bez nóżek, do prostej wódki, były kieliszki szlifowane, z nóżkami, do araku i wódek słodkich. Między beczułkami z piwem i flaszkami z gorzałką stał brudny samowar, a na nim duży imbryk z otłuczonym dziobem.
Mężczyźni odziani byli w dawne sukmany, spięte na haftki i opasane szerokim rzemieniem, albo w kapoty z rogowemi guzami bez pasa, a nawet granatowe kurtki i takież spodnie sukienne. Kobiety były w chustkach na głowie lub muślinowych czepkach, w sukmanach granatowych z mosiężnemi guziczkami, albo w mieszczańskich kaftanach, trzymały starodawnym obyczajem po wyjściu z kościoła trzewiki w ręku, albo już do samego domu nie zdejmowały ich z nóg.
W zgromadzeniu tem, syberynowe palto rządcy, ani burka ekonoma nie robiły żadnego wrażenia. O dworze mówiono mało, więcej o wójcie, sołtysach, albo o sobie samych. Można było przecie widzieć jeszcze kumów, całujących się ze łzami, które im wycisnęła fałszowana wódka, — gospodarza, który, wziąwszy się pod bok, wyśpiewywał przed kumą:
Kaśka za piec, Maciek za nią...
a nadewszystko i najczęściej — usłyszeć:
— Kumie, do was!...