Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 03.djvu/092

Ta strona została uwierzytelniona.

ciła na lewo za inspekta i pobiegła do płotu, ciągnącego się naprzeciw stajni aż do gościńca. Tu zatrzymała się, czekając na Gajdę, równie zatrwożona mającą nastąpić z nim rozmową, jak losem Magdy, jak wreszcie i tem, ażeby jej samej nie spostrzegł ojciec.
Usłyszała powolny tętent kopyt i ciężkie kroki chłopa. I w tej części płotu jedna ze sztachet była złamana. Anielka odsunęła ją, przeszła rów pełen pokrzyw, które jej ręce i nogi poparzyły, i zabiegła drogę Gajdzie. Urodzona do rozkazywania, szła prosić.
Chłop, ujrzawszy ją, zatrzymał się i patrzył ponuro na zbladłą twarz i bojaźliwe szafirowe oczy pańskiego dziecka.
— Gospodarzu!... — rzekła Anielka ledwie dosłyszalnym głosem.
— Czego? — spytał krótko.
— Gospodarzu, prawda, że wy nie będziecie bili Magdy?...
Chłop aż się cofnął.
— Posłuchajcie mnie, proszę was!... Ona taka mała, czy mogła zatrzymać takie wielkie konie?...
Ona jest taka — o... mnie po ramię... Widzieliście wy jej ręce? Cóż ona poradzić mogła koniom takiemi rękami? I pewnie bała się ich jeszcze... Ja, gdyby mi koń uciekł, płakałabym tylko... Ona może goniła je, ale gdyby ją który uderzył kopytem, pewnieby ją zabił...
Na twarzy chłopa malowało się zdziwienie, graniczące z przestrachem. Z oczu, głosu, każdego ruchu Anielki biła taka potęga uczucia, że groźny olbrzym widział się wobec niej małym.
— O, nie bijcie jej! — mówiła Anielka, składając ręce. — Wy jesteście tacy silni, a ona taka słaba... Gdybyście ją mocniej schwycili, moglibyście udusić... Żebyście widzieli, jak ona boi się teraz!... Pewnie siedzi w oknie i słucha, czy nie nadchodzicie... Musi płakać i trząść się... bo cóż ona poradzi?... Konie zawiniły, a ją bić mają... Za co?...