— Anielko! Anielko!... — odezwał się z ogrodu wątły głos panny Walentyny.
Anielka na chwilę umilkła. Z rozpaczą nieomal obejrzała się dokoła, a potem, jakby szczęśliwą myślą natchniona, szybkim ruchem wydobyła z poza gorsu złoty medaljonik i zdjęła go z szyi.
— Patrzcie, Gajdo... Ta Matka Boska jest złota i poświęcona w Rzymie. Dostałam ją od mamy... Kosztuje bardzo dużo, więcej niż trzy ruble... Dała mi ją mama i kazała przez całe życie nosić... Ale macie ją, byleście nic złego nie robili Magdzie!...
Dziewczynka, trzymająca taką świętość w ręku, wzrosła w oczach chłopa do znaczenia księdza trzymającego Hostją. Zdjął czapkę i bardzo wzruszony przemówił:
— Schowaj se panienka ten obrazik przenajświętszy. Ja tam nie Żyd, żebym takiemi rzeczami handlował.
— Anielko! Anielko!... — wołała panna Walentyna.
— A będziecie bili Magdę?...
— Nie.
— Z pewnością nie?...
— Niech mnie Bóg broni!... — rzekł, uderzając się w piersi.
— I nigdy?...
— Już nigdy nie będę bił małych dzieci, boby chyba Pan Bóg jaką karę na mnie zesłał...
— Anielko! Anielko!...
— No, to bądźcie zdrowi!... Dziękuję wam!...
I, cofając się do płotu, przesłała mu pocałunek ręką.
Chłop stał, patrzył za nią i słuchał ostatniego szelestu. Potem przeżegnał się i zaczął pacierz mówić. Chwila ta cofnęła go we wspomnieniach aż do pierwszej spowiedzi. Serce mu prędko biło. Gdyby widział cud, nie byłby więcej zmieszany.
Potem zaczął iść wolno ze spuszczoną głową i znikł na zakręcie, trzymając wciąż czapkę w ręku. Dusza ludu jest jak ogień pod granitem.
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 03.djvu/093
Ta strona została uwierzytelniona.