Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 03.djvu/095

Ta strona została uwierzytelniona.

przedstawiał się pannie Walentynie jako demon, czyhający na jej niewinność. Ostatnią okoliczność, podniecającą najsilniej, stanowiła rozmowa ciotki Anny o panu Saturninie. Nauczycielka znała go oddawna, lecz między tłumem mężczyzn niedość zwracała na niego uwagę. Obecnie jednak w osamotnieniu i rozdrażnieniu wydał się on jej wcielonym ideałem.
Dzięki zbiegowi przyczyn, jak: obawa uwodziciela, miłość oddalonego mężczyzny i — lato, serce panny Walentyny poczęło fermentować.
Od kilku dni nużyło ją czytanie i ciężyły obowiązki. Wolała karmić ptaki lub bez celu błądzić oczyma po ogrodzie, aniżeli wypowiadać Anielce nauki z zakresu obyczajności i filozofji. Niemałą też podnietę stanowiła kwestja: co z nią będzie za parę tygodni? przeczuwała bowiem, że interesa majątkowe dziedzica znajdują się w przededniu katastrofy. Chciała gdzieś wyjechać, uciec przed czemś, czy też zbliżyć się do czegoś. W każdym razie doświadczyć rzeczy niezwykłych.
W mikroskopijnym chaosie wyblakłych marzeń i ślamazarnych popędów, skromny, powiatowy urzędnik, pan Saturnin, stał się punktem środkowym. Panna Walentyna była mu wdzięczna za to, że o niej pamiętał, żałowała go — bo podobno cierpiał, poważała za wierność i gotowa była posunąć się do pokochania go — za to, że był mężczyzną, naturalnie — takim, który lubił czytać. Sądziła, że dla człowieka, co przeszedł tyle prób w miłości (jakich?... nie mogła sobie przypomnieć), kobieta może być skłonną do ustępstw i poświęceń.
Gotując się do przyszłych ofiar, poczęła częściej spoglądać w lustro i ozdobiła szyję czarną aksamitką. Przyzwyczajała się też do lekkości, tak słodkiej dla mężczyzny i śpiewała, a nawet, idąc ścieżyną ogrodową, próbowała biegać za motylkiem i trzepotać rączkami nad kwiatkiem, rozumie się wówczas, gdy nikt na nią nie patrzył.