Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 03.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

chcą się z nią rozmówić. Matka z trudnością podniosła się z fotelu i wyszła na ganek.
Przybysze ukłonili się do ziemi, ucałowali pani ręce, a Olejarz przemówił:
— Nie róbcież nam państwo takiej suplikacji, wielmożna dziedziczko, i nie sprzedawajcie Niemcowi waszego i naszego mienia. Przecie my od zgody nie dalecy i za cztery morgi na osadę podpiszemy układ...
— Co wy mówicie? — spytała zdziwiona pani.
— Jużci to, co cała wieś gada i własnemi oczami widziała. Były tu dzisiaj jakieś trzy pludry, objeżdżały pola...
— Chyba wam się śniło?...
— Ale!... — mówił dalej Olejarz. — Widzieliśmy ich wszyscy, jak szwargotały...
— To może jacy przejezdni?
— Bogać tam przejezdni! Oglądały wszystko, las i rzekę, i miały ze sobą jeszcze takie patrzydła do patrzenia, co aż nas mrowie przechodziło...
Ochłonąwszy nieco ze zdziwienia, pani zamyśliła się.
— Ja nic o sprzedaży nie wiem — rzekła. — Wróci tu jednak za parę dni mąż, to z nim rozmówicie się. Szkoda jednak, żeście się tak ociągali z podpisaniem układów...
— My sami mówimy, że szkoda — odezwał się Grzyb — ale cóż, kiej z nami dziedzic nic nie gadał, nawet pary nie puścił. My, dla świętej zgody, jużbyśmy i półczwartej morgi wzięli...
— I... i... nawet trzy! — wtrącił milczący dotąd Samiec, który wstydził się swoich kołtunów i krył je za słupem.
— Zatem, wielmożna dziedziczko, wstawicie się za nami do dziedzica? — spytał Olejarz.
— Ale owszem! Jak tylko wróci, rozmówię się z nim i powiem, że już chcecie podpisać układy...
— Chcemy! chcemy! — zawołali chórem, a Samiec dodał: