mi postąpił!... Powiadam ci, żem ci zazdrościła zemdlenia. Ja tylko siłą woli powstrzymałam się... Wiesz, że tu niema nic: ani mięsa, ani masła, ani mebli, ani samowaru...
Anielka nie odpowiedziała nic. Ją nurtował ból, którego ani wyrazy, ani łzy nie były w stanie określić.
W taki sposób odbyła się instalacja wygnańców w nowem mieszkaniu.
Anielka przeleżała jeszcze dzień, przysłuchując się narzekaniom matki i Józia.
Na śniadanie kobieta przyniosła im mleko i czarny, ościsty chleb.
Józio rozpłakał się.
— Ja nie mogę tego chleba jeść, bo przecie ja jestem osłabiony... — rzekł.
— Cóż będziesz jadł, biedne dziecko, kiedy niema nic innego?... O, ten Jaś!... ten Jaś!... sam pewno łakotki zajada, a my umieramy z głodu!... — odpowiedziała mama.
Trzeba było jednak zjeść czarny chleb, co też Józio zrobił nie bez wstrętu.
— Mamo!... — rzekł niebawem — ja nie mam na czem siedzieć...
— To pochodź sobie, moje dziecko... wyjdź przed dom...
— Ja nie mogę chodzić, bo ja przecie jestem chory...
— Józiu! — odezwała się Anielka — naprawdę, pochodź sobie, będziesz zdrowszy...
— Nie będę zdrowszy — przerwał Józio gniewnie. — Prawda, proszę mamy, że ja nie będę zdrowszy?...
Pani westchnęła.
— Moje dziecko, czy ja wiem?... A może tobie istotnie spacer posłuży?...
— A dlaczego mama mówiła w domu, żebym nigdy nie chodził?...
— Widzisz, w domu co innego, a tu co innego... Pobiegaj sobie trochę — odparła matka.
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 03.djvu/143
Ta strona została uwierzytelniona.