Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 03.djvu/146

Ta strona została uwierzytelniona.

wyjechał, obiecując, że wróci z listem od ojca, ale zato karbowa ugotowała im herbaty w garnuszku. Józio, skosztowawszy herbaty, aż w ręce klaskał i obiecywał, że pójdzie kiedy do lasu na jagody. Matka parę razy uśmiechnęła się. Anielce trochę sił przybyło, choć na krótko.
Następnego dnia Anielka czuła się jeszcze rzeźwiejszą, a dowiedziawszy się, że z niedalekiego wzgórka widać jakąś wioskę, poszła tam, aby choć dachy mieszkań ludzkich zobaczyć.
Tu znalazła wiernego Karuska, który zdechł w jej rękach.
Z początku próbowała go cucić, podnosiła, trzęsła nim. Ale pies był ciężki, łamał się, i głowa mu opadała. Był tak schudzony i pokaleczony, iż dziewczynka odgadła, że niema już dla niego ratunku, że go nic nie wskrzesi.
Gorzko zapłakała nad biednym psem i — co chwilę oglądając się — powoli wracała do domu. O spotkaniu z Karuskiem nie wspomniała przed matką, lękając się jej żalu.
Odtąd poczęła ją dręczyć tęsknota, nieznana jej dotychczas.
Nieraz marzyła na jawie. Zdawało jej się, że jest w dawnem mieszkaniu, że wyszła z niego na spacer. Karusek biegł za nią, ale gdzieś się schował. W domu czeka na nią panna Walentyna z lekcjami, matka siedzi na fotelu, a Józio na swoim wysokim stołku.
Wszystko jest tak, jak było dawniej: dom, ogród, sadzawka. Potrzebuje się tylko odwrócić, aby zobaczyć; potrzebuje tylko zawołać, aby przybiegł Karusek.
Spoglądała i — widziała na czarnej wodzie wyblakłe zielone kępy, albo tatarak smutnie szumiący.
Wówczas z nieprzepartą siłą stawał jej na oczach spalony dom, bez dachu. Okna były u góry okopcone, okiennice zwieszały się, dzikie wino około ganku wyglądało jak sploty czarnych wężów. Szklana altanka była zdruzgotana, pokoje przepalone i zarzucone stosem głowni osobliwych form. Drzewa,