Ty staniesz u mnie, zawczasu wybaczając mi biedę, jaką tu znajdziesz. Ach! gdybym ja kiedy dostała miejsce u jakiego zacnego proboszcza, zarazby ze mną było inaczej...
Dziatki twoje, a szczególniej serdeczną Anielcię, tego prawdziwego aniołka, całuję choć listownie. Niech ją Bóg błogosławi.
Resztę listu zapełniały całusy, błogosławieństwa i najusilniejsze nalegania, aby siostra przyjechała natychmiast.
Biedna pani Janowa, czytając to, wylewała obficie zdroje łez. Płakała i Anielka i całowała list zacnej, choć tak ubogiej ciotki. Karbowa też, widząc, że inni płaczą, połączyła się z nimi i zaraz wspomniała o swoich zmarłych dzieciach. Nawet Szmul mówił:
— Bardzo dobra kobieta!... Ona warta być Żydówką... Choć u niej wielka bieda!...
Uspokoiwszy się i odczytawszy po raz drugi list ciotki Anny, pani zamyśliła się. Czasami spoglądała po nędznej izbie, to patrzyła na dzieci, to znowu gdzieś daleko, jakby chcąc sięgnąć aż do mieszkania jw. prezesowej, a może i do głębi jej serca.
— Co tu robić?... co tu robić?... — szeptała.
Szmul, który obserwował ją, milcząc, odezwał się:
— Jaśnie pani musi jechać do miasta, choćby na kilka dni. Ja jaśnie pani radzę!... A kiedy ja radzę, to nie napróżno. Ja znam jaśnie prezesowę. U niej listem nie zrobi się nic, a do tego ona gniewa się jeszcze na dziedzica za to, że ją parę razy